To bardzo piękne uczucie wiedzieć, że jest się kochaną. Że jest ktoś, kto jest mną zachwycony.

A jednak nie spodziewałam się, że będzie się to wiązać z taką burzą uczuć. Nie wiem już, czy jestem z tego zadowolona, czy nie; jednego dnia latam pod sufitem a następnego chcę to skończyć.

Tak, poznałam kogoś, i jestem tym bardziej zaskoczona niż myślałam.




Przede wszystkim nie wiem czego chcę. Czy tak ma być? Czy tak mam się czuć? Czy nie powinnam powiedzieć bez wątpienia, że jestem w tym panu zakochana? Czy to za wcześnie?

A może tak przyzwyczaiłam się do swojego singielstwa, że to za nim tęsknię? A może rzeczywiście książę na białym koniu miał się nie pojawić a moim powołaniem jest być samotną?
Wiecie, że mi to nie przeszkadza. Boję się raczej, że tego nie rozszyfruję i że nie będę szczęśliwa.

Bo ta sytuacja jest odbiciem lustrzanym tego, czego doświadczałam w samotności: uwielbienia tego stanu a drugiego dnia płaczu w poduszkę.
Nie podejrzewałam, że to będzie takie trudne. Że być może zaprzeczam wielu swoim zasadom.

P.S. Nie porzucę tego bloga. Nie martwcie się singielki (jeśli tu jeszcze jesteście). Był chwilowy przestój, ale bez względu na swój status związku mam zamiar udowadniać, że bycie samemu nie oznacza przegranego życia. Mam zamiar przypominać to także sobie.