Skinny shaming

Dziś trochę z innej beczki. Chciałabym dziś poruszyć temat bardzo ważny w dzisiejszych czasach; temat, który dotyka także mnie, bardzo bezpośrednio.



Body shaming to, niestety, powszechne zjawisko, które polega na prześladowaniu osób ze względu na ich figurę. Przeciętny Kowalski orientuje się, że osoby otyłe, "przy kości" czy po prostu pulchne, często spotykają się z nieprzyjemnymi komentarzami na temat ich wyglądu. Na szczęście sytuacja się powoli poprawia (w moim mniemaniu; nie mam do czynienia ze zjawiskiem bezpośrednio), w mediach promuje się zdrowy wygląd kobiet; dobrym przykładem są tu bardzo lubiane reklamy Dove, które uświadamiają, że każdy rodzaj figury jest piękny.
Podczas gdy społeczeństwo powoli zaczęło z powrotem kochać krągłości (myślę, że to jest jakiś sukces, brawo dziewczyny!), coraz głośniej robi się o tzw skinny shaming - czyli potępianiu figur typowo "modelkowych", kobiet bardzo szczupłych, wręcz kościstych.

Jestem jedną z nich.

Na porządku dziennym słyszę komentarze, że nie jem, że jestem chuda, że nie da się na mnie patrzeć. Nawet powiedziane z dobrą intencją "jakaś ty malutka!" boli. Bo ja wiem, że "nie ma za co złapać" i zmagam się z niedowagą. Wiele z nas walczy z tym problemem, ale każde ciało jest inne.
 Problemy hormonalne, metaboliczne i inne choroby robią z nami co chcą i często bardzo trudno znaleźć przyczynę zarówno niekontrolowanego tycia (lub niemożności schudnięcia) jak i wiecznej niedowagi. Inne osoby, natomiast, po prostu chcą wyglądać szczupło i, o ile nie wiąże się to z zaburzeniami odżywiania, nic ci do tego. Obawiam się jednak, że większość ofiar skinny shaming ma po prostu taką budowę ciała i znaczące przytycie (czyli takie, żeby było je widać) często graniczy z niemożliwością. Chyba najszybszym sposobem są ćwiczenia fizyczne. Tkanka tłuszczowa ma większą objętość od mięśni, tzn. że kilogram mięśni będzie zajmował w naszym ciele dużo mniej miejsca niż kilogram tłuszczu; budując mięśnie mamy szansę zyskać na wadze, ale u bardzo szczupłych osób jest to bardzo mozolna praca. Dzieje się tak dlatego, że mięśnie zwiększają metabolizm, przez co spalamy jeszcze więcej tłuszczu i magiczne koło się zamyka.

Dlatego ogłaszam wszystkim - proces tycia dla jednych może być równie trudny jak proces chudnięcia dla innych.

Mam dosyć słuchania komentarzy, że powinnam iść coś zjeść! Pomijając fakt, że jest to ogromnie niestosowne to po prostu krzywdzące i krytykanckie.

Poniżej załączam kilka grafik znalezionych w internecie... Mówią same za siebie.





STOP BODY SHAMING!

2 komentarze:

  1. W podstawówce i gimnazjum miałam 11kg niedowagi - wiem, o czym mówisz. U mnie to była konsekwencja przebytej w dzieciństwie sepsy - skończyło się na skazie białkowej i diecie bezglutenowej, do tego zerowy apetyt. Dopiero w liceum zaczęłam wyglądać "normalnie", chociaż nadal bardzo szczupło. W podstawówce miałam w klasie grubą koleżankę - każdy przytyk na temat jej wagi kończył się płaczem, uwagami do dzienniczka i ogólnym potępieniem. Kiedy mnie nazywano "chudziną", "kościotrupem", "patykiem" - zero reakcji. Zazwyczaj to właśnie ta grubaska próbowała moim kosztem podbudować sobie poczucie wartości wymyślając tego typu epitety. Nie mam dla takich ludzi litości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 11kg! Współczuję. Jako dziecko też ciągle słyszałam "chudzinki" itp ale dopiero w gimnazjum, gdy zaczynało mi zależeć by dobrze wyglądać dostrzegłam problem. Dłuuuuugo mi zajęło, by zrozumieć, że, mimo, że muszę nad sobą pracować, problem tkwi w ludziach a nie we mnie.

      Usuń